niedziela, 25 maja 2014

rozdział 9

Siedząc na szpitalnym łóżku wielkimi oczami wpatrywała się w poważną twarz ojca, czekając aż w końcu otrząśnie się z wewnętrznego uśpienia i zacznie mówić.
- A więc co jest takie bardzo ważne, że pofatygowałeś się tu przyjść? - mając już dosyć ciszy zalegającej w pomieszczeniu zapytała, zaplatając swoje palce razem.
- Nie umiemy sobie z tobą poradzić - słysząc szept mężczyzny spojrzała na niego z uniesioną do góry brwią.
- Eurekę odkryłeś - przewracając oczami spojrzała na swoje dłonie - Masz coś więcej do powiedzenia? Jak nie to bądź taki łaskawy i wychodząc zamknij za sobą drzwi.
- Nie radzimy sobie z tobą - powiedział głośniej mężczyzna, po czym podnosząc się z krzesełka spojrzał prosto w oczy Cleo - Dlatego już zapisaliśmy cię na półroczną terapię w najlepszym ośrodku.
- Aha czyli teraz robisz ze mnie psychopatkę? - zaśmiała się cicho - Jesteś żałosny - wysyczała w jego stronę - Dlatego proszę cię o wyjście z tej sali - pokazując mu ręką gdzie są drzwi, posłała mu krzywy uśmiech - A i jeszcze jedno pozdrów ode mnie Margaret - patrząc na zszokowaną twarz ojca z uśmiechem patrzyła jak wychodzi z pokoju.

- Alex tak się cieszę, że cię widzę - czując mocny uścisk dłoni na swojej szyi, uśmiechnął się delikatnie.
- Ja też się cieszę mamo - szepnął głosem pełnym wzruszenia, odsuwając ciało matki od swojego, spojrzał w jej zamglone oczy - Proszę cię nie płacz - mówiąc to starł delikatnie łzy z jej policzków - Nie warto płakać nad takim skurwysynem jakim jestem.
- Oj kochanie nie przesadzaj - krzyknęła kobieta przytulając się ponownie do jego ciała - Może i nim byłeś, ale ostatnie wydarzenia cię zmieniły.
- Ale czy na lepsze? - zapytał cichym szeptem zamykając oczy.

- To twoja walizka z rzeczami - stojąc przed dużym białym budynkiem spojrzała na walizkę, która upadła tuż obok jej lewego buta.
- Może trochę kultury Jared - krzyknęła do ojca, po czym podniosła bagaż z ziemi - A poza tym co to ma być?
- Idziesz na terapię - stając obok córki, mężczyzna mocno złapał ją za nadgarstek - Czy tego chcesz czy nie - ciągnąc ją za rękę ruszył w stronę drzwi wejściowych. Próbując się wyrwać dziewczyna zaparła się nogami o chodnik, co jednak nie było dobrym pomysłem, gdyż każda blizna, czy rozcięcie zaczęło ciągnąć wywołując okropny ból. Zamroczona, przestała chwilowo się opierać, co wykorzystał jej ojciec i wręcz wepchnął ją przez drzwi, gdzie jak tylko znalazła się w hallu doskoczyło do niej dwóch potężnych mężczyzn i łapiąc ją za ramiona uniemożliwiali jej poruszanie się.
- Co do cholery? - krzyknęła w stronę uśmiechniętej twarzy Jareda Morrela.
- Tutaj się rozstajemy - powiedział z ulgą w głosie - Do zobaczenia za 6 miesięcy - stawiając obok niej walizkę wyszedł przez oszklone drzwi.
- A żeby cię piekło pochłonęło! - wrzasnęła za nim po czym spojrzała na twarze facetów, które nie wyrażały żadnych uczuć - Po prostu świetnie - wywracając oczami dyskretnie zaczęła oglądać się dookoła. Obserwując napis nad drzwiami jęknęła głośno, po czym po jej policzku spłynęła jedna samotna łza. "Szpital Psychiatryczny im. św. Walentego/ Instytut walki z depresją, uzależnieniami oraz okaleczaniem się/ Specjalistyczny Szpital Psychiatryczny"
- Witamy w piekle - słysząc nowy głos spojrzała na lekarza, który stał tuż przed nią. Metr osiemdziesiąt wzrostu, jasne włosy obcięte na "jeża", bezlitosne szare oczy i krzywy uśmiech na twarzy - Nazywam się Finn i od dziś jestem twoim osobistym lekarzem - uśmiechając się szerzej podszedł do niej i pogłaskał ją po policzku - Miło cię poznać Cleopatro Morrel...

- Jak to wyjechała? - stojąc przed otwartymi drzwiami do domu Morrelów Klif po raz kolejny spojrzał zdziwiony na matkę Cleo - Gdzie wyjechała?
- Przykro mi to mówić - udając smutek kobieta opuściła teatralnie głowę do dołu - Ale postanowiliśmy z mężem że przyda jej się krótki odpoczynek - patrząc z wymuszonymi łzami w oczach spojrzała na chłopaka - Dlatego wysłaliśmy ją na jakiś czas do mojej siostry która mieszka w Hiszpanii - pozwalając jednej łzie spłynąć po policzku spojrzała bezradnie na chłopaka - Przykro mi - dodała po czym zamknęła mu drzwi przed nosem - Że w końcu pozbyłam się tego bachora - dodała cicho i uśmiechając się szeroko starła ze złością łzy z policzków. Kołysząc mocno biodrami wbiegła po schodach na górę po czym zamaszyście otworzyła drzwi sypialni gdzie już czekał na nią Marc, nowy dostawca materiału do jej sklepu.
- Mam nadzieję, że nie czekałeś za długo - powiedziała uwodzicielską, bawiąc się paskiem od szlafroka.
- Nie moja królowo - uśmiechając się szeroko do kobiety młody mężczyzna podszedł do niej i całując namiętnie rozwiązał zawiązany sznurek od szlafroka - A jak czekałem to teraz to sobie odrobię - posyłając jej szeroki uśmiech wziął ją na ręce po czym z delikatnością położył ją na łóżku równocześnie odchylając poły szlafroka, pod którym Margaret nic nie miała.

Siedząc skulona na łóżku wpatrywała się w biel ścian jej nowego pokoju. Nie umiejąc sobie poradzić z tym co się teraz dzieje, szukała w kieszeniach żyletki. Przypominając sobie jednak rewizję osobistą i przebranie jej w białe proste ciuchy wstała na równe nogi i podeszła do drzwi, które dr Finn zamknął od zewnątrz na klucz. Połykając łzy upokorzenia oraz bólu zacisnęła dłonie w pięści i rzucając się całą siłą swojego ciała na drzwi zaczęła w nie uderzać. Słysząc zgrzyt zamka w drzwiach osunęła się na kolana i skuliła pod ścianą przytulając do siebie zaczerwienione od krwi kostki u dłoni.
- Księżniczko nie musiałaś robić sobie krzywdy - kucając przed nią dr Finn wziął delikatnie jej dłonie w swoje - I tak jestem tobą zauroczony - cmokając na rozcięcia, delikatnie scałowywał krew płynącą po palcach - Omotałaś mnie - patrząc na niego z przestrachem wyrwała dłonie i skuliła się jeszcze bardziej tuląc do siebie dłonie.
- Kutas! - krzyknęła w jego stronę siląc się na odwagę, która powoli ją opuszczała.
- Nie Skarbie - pochylając się nad nią tak, że dotykał swoim czołem jej powiedział bardzo powoli - Kutasem możesz nazwać swojego ojca, ja jestem kimś kogo docenisz - wstając z podłogi rzucił coś pod jej nogi - A to prezent ode mnie - posyłając jej uśmiech wyszedł powoli z sali. Słysząc dźwięk zamykanych drzwi niepewnie zerknęła pod nogi, gdzie leżała mała paczuszka zapakowana w szary papier. Zaciekawiona rozerwała go i jej oczom ukazały się 2 bandaże oraz paczka żyletek. Patrząc na nią jak zahipnotyzowana chwyciła swoją zdobycz po czym jak narkoman na głodzie wyjęła jedną z opakowania i odsłaniając swój brzuch dodała na biodrze kolejne dwa cięcia. Uśmiechając się szeroko położyła się na plecach i patrząc na sufit zaczęła się śmiać.

- Jak to wyjechała - krzyknął Alex patrząc na zdenerwowanego Klif'a.
- No tak mi powiedziała jej matka - mówiąc to spojrzał na swoje dłonie leżące spokojnie na kolanach.
- Ale ona nie mogła od tak wyjechać - dla podkreślenia swoich słów pstryknął palcami przed nosem kolegi - Nie ona - kręcąc nerwowo głową siadł na podłodze i ukrył twarz w dłoniach - Nie ona.
- Alex.... - szepcząc imię kolegi opadł na podłogi i przytulił się do szlochającego przyjaciela - Ona wróci i wszystko się ułoży.
- A jak nie? - nie podnosząc głowy spytał kolegi, który skrzywił się nieznacznie.
- Jak nie wróci to my ją odnajdziemy - mówiąc to czuł, prawdę zawartą w tym zdaniu. Identyczne odczucia miał Alex, który na słowa przyjaciela podniósł głowę odsłaniając tym samym swoje oczy w których można było wyczytać walkę o Cleo do ostatniej kropli krwi, która płynęła w jego żyłach.

- Jared Skarbie co ty tu robisz tak wcześnie? - uśmiechając się sztucznie do męża Margaret próbowała zatuszować fakt, że właśnie miała najlepszy orgazm w życiu, który przerwał jej mąż podjeżdżając pod dom, tym samym wykurzając z domu jej kochanka.
- Tak pomyślałem sobie, że może byśmy zjedli kolację na mieście.
- Z kim znowu? - wywracając oczami, poprawiła poły czarnego szlafroka.
- Sami - uśmiechając się do żony, Jared Morrel podszedł i objął ją ramieniem - Jak za dawnych lat - szepnął jej do ucha wywołując tym samym u niej dreszcze.
- A może zamiast kolacji coś innego równie przyjemnego - wyszeptała kobieta całując go prosto w usta.
- Hmm to też może być - przytaknął mężczyzna rozwiązując swój krawat i rzucając go na podłogę chwycił żonę w pasie i posadził na blacie w kuchni - Jak za dawnych lat..

- Cleopatra Morrel - słysząc głos przed sobą spojrzała na siwego mężczyznę przed sobą.
- Tak mam w papierach - przewracając oczami spojrzała na metalowy blat stołu przy którym siedziała i jadła jakąś sałatkę plastikowym widelcem.
- Chciałem ci przypomnieć, że dzisiaj masz pierwsze spotkanie z psychologiem.
- Nie potrzebuję go - nie patrząc na mężczyznę zaczęła gmerać w sałatce.
- Moim zdaniem owszem potrzebujesz - mówiąc to poważnym tonem odszedł od stolika. Kiedy tylko zniknął z pola widzenia dziewczyny wzięła ona głęboki oddech i napiła się łyka wody niegazowanej. 

- Alexander Donson kogo moje cudne oczy widzą - słysząc piskliwy głos Annabeth za sobą, zacisnął pięści, po czym rozluźniając się uśmiechnął się sztucznie i spojrzał na dziewczynę.
- A kto powiedział, że masz cudne oczy? - mówiąc to przesłodzonym tonem obserwował uważnie jak uśmiech z jej twarzy zaczął niknąć - A poza tym kogo moje oczy widzą, największa suka świata, która myśli że jest zajebista, niestety - udając smutek dokończył zdanie - Jest zwykłą szmatą, która za pieniądze niszczy ludziom marzenia oraz życie- patrząc na jej zaskoczenie uśmiechnął się szeroko po czym machając jej na pożegnanie ruszył w stronę domu Morrelów.

Stojąc przed drzwiami wejściowymi wziął głęboki oddech po czym delikatnie zapukał. Wystukując lewą nogą rytm czekał aż ktoś podejdzie i mu je otworzy. Słysząc głosy przy drzwiach spiął się delikatnie. 
- Czego tu szukasz? - patrząc prosto w oczy pana Morrela, cała jego odwaga uleciała jak spuszczone powietrze z balonika.
- Dzień dobry - zająknąwszy się wziął głęboki oddech po czym  podał kopertę panu Morrelowi - Mógłby pan to przekazać córce ? - zapytał z nadzieją.
- Postaram się - powiedział mężczyzna obojętnie biorąc kopertę do ręki - A teraz zmiataj stąd - zamykając mu drzwi przed nosem ścisnął kopertę w ręku. Nie patrząc na żonę odsunął szufladę w komodzie i bez ceregieli wrzucił tam list.
- Co to? - uśmiechając się szczęśliwie zapytała Margaret męża.
- Nie przejmuj się tym - machnąwszy ręką podszedł do żony - Czas na rundę drugą - chwytając ją za pierś uśmiechnął się zadziornie.

- Imię i nazwisko - nie patrząc na pacjentkę zapytał dr Goldsberg
- Cleo Morrel - odpowiedziała znudzona.
- Pełne imię i nazwisko.
- Cleopatra Lucy Morrel zadowolony - patrząc na niego złowrogo przymrużyła powieki.
- Bardzo - kartkując jej kartę ze szpitala spojrzał na nią znad okularów - Ale byłbym bardziej gdybyś przestała się nad sobą użalać i wzięła się za siebie a nie robisz z siebie wielką ofiarę! - krzycząc jej to w twarz, dziewczyna czuła się jak śmieć. Wstając raptownie z krzesełka spojrzała na lekarza i bez słowa wyszła na korytarz gdzie poprosiła ochroniarza o odprowadzenie do sali. Będą już sama położyła się na łóżku i zaczęła szlochać.

- Klif boję się - słysząc głos braciszka nad uchem otworzył zaspane oczy i spojrzał na chłopca, który stał przy jego łóżku.
- Albert? - siadając na łóżku spojrzał na zapłakane oczy chłopca - Czemu płaczesz?
- Tatuś znów krzyczy na mamusię - obserwując jak po policzku chłopca spływa samotna łza, podniósł się z łózka i kucając przed bratem przytulił go do siebie.
- Ćsiii już nie ma czego się bać - pocieszając go podniósł go do góry i położył na łóżku - Już ci nic nie grozi - kładąc się obok przytulił chłopaka do siebie.
- Kocham cię Klif.
- Ja ciebie też Szkrabie - czochrając mu czuprynkę pocałował go w czółko - A teraz zamknij oczka i śnij o czymś miłym.
- Klif? - słysząc pytanie spojrzał na brata.
- Tak Al? 
- Kiedy Cleo do nas przyjdzie? - spojrzał na starszego brata z nadzieją.
- Widzisz mały, Cleo chwilowo wyjechała do cioci w odwiedziny - mówiąc to uśmiechnął się pokrzepiająco - Ale jak wróci na pewno nas odwiedzi,a teraz śpij jutro czeka nas przedszkole.
- Yhym - mamrocząc pod nosem zamknął oczka i już po chwili można było usłyszeć ciche pochrapywanie.

Patrząc na czysty arkusz papieru nerwowo przygryzała górną część ołówka.
- Nie masz nic do powiedzenia najbliższym? - zapytała Karen, jej znajoma z sali obok.
- Mam - patrząc na dziewczynę z wściekłością, chwyciła mocniej ołówek i ze złością zaczęła pisać.

Droga kochana rodzino!
Czujecie ten sarkazm? Nienawidzę was i to się nie zmieni. Wysyłając mnie tutaj podpisaliście coś co już dawno było napisane. Podpisaliście akt śmierci własnej córki. Ale pewnie was to nie obchodzi w końcu chcieliście się mnie pozbyć. Gratulacje własnie tego dokonaliście. Pozbyliście się problemu. Tylko was przed czymś ostrzegę. Kłopoty zawsze wracają.
Wasza kochana córeczka....

Zgniatając kartkę w kulkę podeszła do pielęgniarza po czym uśmiechając się szeroko podała mu kartkę.
- Zrób z tym co chcesz ja mam to gdzieś - łamiąc ołówek na pół rzuciła mu go pod stopy po czym poszła w stronę swojej sypialni. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwują ;D